poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Krótka instrukcja korzystania z Kolei Transsyberyjskiej

Gdyby przeprowadzić wśród ludzi ankietę z pytaniem o najsłynniejsze pociągi czy linie kolejowe na świecie, z pewnością usłyszelibyśmy o Orient Ekspresie, Kolei Transandyjskiej i Kolei Transsyberyjskiej.
Kolej Transsyberyjska
Ten Pierwszy, przynajmniej w swojej pierwotnej formie, a więc regularnego, rozkładowego połączenia Paryża ze Stambułem, przeszedł już do historii. Pociągi turystyczne ma zamówienie (ale to już nie to!) pod nazwą Orient Ekspres jeżdżą do dzisiaj, jeden z nich zatrzymał się nawet w Polsce, i to na kilka lat. Stoi do teraz, a może nawet już gnije, na bocznicy w Małaszewiczach, niedaleko przejścia granicznego z Białorusią. Jego wózki na europejskie tory przepadły gdzieś za wschodnią granicą i chociaż by chciał - pojechać dalej nie może...
Ta Druga działa do tej pory (pewnie gdyby była w Polsce tory już dawno by zdemontowano i zamieniono na ścieżkę rowerową, wszak teraz to w modzie), pod względem widoków i ukształtowania terenu rozkłada Tę Trzecią na łopatki.
Jednak to właśnie Ta Trzecia jest najdłuższą linią kolejową na świecie (9288 km), bodajże jako jedyna pozwala spędzić w pociągu cały tydzień, przejechać w poprzek całą Azję i do tego jeszcze kawałek Europy, przemierzyć siedem stref czasowych i się przy tym nie pogubić, i tak dalej, i tak dalej...
Transsyberyjski zachód słońca
Jak więc skorzystać w pełni z tego dobrodziejstwa, jak przeżyć cały tydzień w pociągu, co zobaczyć, co dzieje się tam naprawdę, a które historie między bajki włożyć? No to... pajechali!

Kolej Transsyberyjska, zwana też Transsibem, to linia łącząca Moskwę z położonym na drugim końcu kraju, na Dalekim Wschodzie, Władywostokiem. Całą trasę przemierzają obecnie dwa pociągi: wymalowana w kolory rosyjskiej flagi "Rossija", pociąg firmiennyj, a więc droższy, niby lepszy - nowe wagony i klimatyzacja, oraz drugi, bezimienny, zwykły pospieszny, w którym z reguły jeżdżą wagony nie nadające się do tygodniowej podróży (aczkolwiek wytrzymać się da).
Pociągi łączące Moskwę i Władywostok
Za pierwszy trzeba zapłacić około 2500 zł. w wagonie sypialnym z czteromiejscowymi przedziałami i ok. 1400 zł. w sypialnym bez przedziałów; za drugi odpowiednio 1700 i 950 złotych. Przeliczane na złotówki rzecz jasna w przybliżeniu. Ceny zmieniają się w ciągu roku, w lato, kiedy jeździ najwięcej ludzi, są oczywiście najwyższe (wzrost o 20% względem taryfy podstawowej). Tańsze są zimą, jesienią, kiedy człowiek ani myśli o tym, żeby wsiąść w pociąg i jechać na koniec świata. Wyjątek stanowi 8-9 maja, w tych dniach tradycyjnie w Rosji ceny biletów na pociągi dalekobieżne obniżane są o połowę - warto pomyśleć o takiej promocji w kontekście przejazdu Transsibem!
Oprócz dwóch pociągów łączących Moskwę i Władywostok po trasie Kolei Transsyberyjskiej kursuje jeszcze dużo pociągów o krótszych relacjach, a także międzynarodowe połączenia do Pekinu, Ułan-Bator czy Phenianu, na części trasy korzystające z torów słynnej kolei. Swojego czasu był nawet wagon bezpośredni z Irkucka do Warszawy, ale, jak to u nas bywa...


CO ZOBACZYĆ?

Dzień pierwszy
Moskwa Jarosławska
Podróż do Władywostoku rozpoczniemy na Dworcu Jarosławskim w Moskwie. Przy wejściu na stację uważamy na wszechobecne menelstwo, mogące nas okraść albo czymś zarazić. Kierujemy się na perony dalekobieżne (od podmiejskich różnią się tym, że nie trzeba przechodzić przez bramki), tam już podejrzane towarzystwo z reguły nie dochodzi, jest za to tabliczka-pomnik, symboliczny początek Kolei Transsyberyjskiej, oznaczony kilometrem 0. Na drugim końcu linii będzie podobny, tylko liczba na nim sporo wzrośnie.
Kilometr 0
Wsiadamy do pociągu i ruszamy. Początkowo możemy czuć się zawiedzeni. Krajobraz niczym nie różni się od tego, jaki znamy w Polsce. Po obu stronach las, któremu smaku dodają zapuszczone wioski i resztki kołchozów, czasami gigantycznych rozmiarów wrzosowisko. Atrakcją, która czeka na nas pierwszego dnia jest obnośny handel na peronach, czym tylko się da. Będą nam więc proponowali ogromne pluszowe maskotki (większe nieraz od ludzi), żyrandole, kryształy... w zależności od tego, w czym specjalizuje się miejscowa fabryka. Mówiąc krótko - towary niezbędne w podróży!
Możemy się teraz oddać lenistwu. Wskazany spacer do wagonu restauracyjnego w celu wybadania sytuacji, tj. cennika. Pewnie okaże się, że zamówimy sobie tam tylko piwo, bo ceny innych artykułów nie będą zbyt zachęcające. Przy okazji, spacerując przez kolejne wagony, przekonamy się, czy ten nasz rzeczywiście jest aż tak zły, może inni mają jeszcze gorzej, a może...? Nie myślmy tylko zbyt dużo, bo jeszcze przypomnimy sobie, że zostawiliśmy część naszego bagażu w Moskwie, w tym całym zamieszaniu i euforii, jakie towarzyszyły wsiadaniu do słynnego pociągu. A po co psuć tak sielską atmosferę niepotrzebnym stresem i paniką? I tak już pozamiatane, my jedziemy, a nasz, dajmy na to, namiot - nie...
Za oknem ciągle las...
 
Dzień drugi
Na początku odwiedzimy Perm. Mówią, że to najbardziej kryminalne miasto w Rosji. Ogrodzone posterunki drogówki, wystające lufy karabinów, strach wychodzić. Rzeczywiście strach wychodzić. Wyskakujemy na peron, żeby poczuć klimat i tak szybko jak wyskoczyliśmy wracamy z powrotem. Pomimo tego, że był lipiec, temperatura wynosiła niewiele stopni powyżej zera. Prawda, była jakaś 4 rano, no ale jednak... Powiedzenie piździ jak na Uralu stało się tak dosłowne... Rano przekroczymy wspomniany Ural, czyli mówiąc inaczej - wjedziemy do Azji. Na kilometrze 1777 (wzdłuż torów znajdują się tabliczki oznaczające każdy kilometr, tak więc można się zawczasu przygotować) znajduje się symboliczny obelisk przedstawiający granicę dwóch kontynentów. Nie jest ani piękny, ani okazały, ale można spróbować sfotografować go przez okno pociągu.
Na lewo Europa, na prawo - Azja
Niedługo potem wjedziemy do Jekaterynburga, pierwszego dużego miasta za Uralem, już azjatyckiego. Warto wyjść przed dworzec i zobaczyć na samej jego górze (od strony miasta) symboliczną granicę Europy z Azją (Rosjanie bardzo lubią symbolizowanie wszelkiego rodzaju). Dalsza droga tego dnia nie będzie już obfitowała w oszałamiające widoki, możemy się uaktywnić dopiero wieczorem i zrobić ciekawe zdjęcia przy zachodzącym słońcu.

Dzień trzeci
Krótko i zwięźle: Ob!
Tego dnia odwiedzimy Nowosybirsk - największe syberyjskie miasto i trzecie pod względem wielkości miasto w Rosji (1,5 miliona mieszkańców). Przejedziemy przez rzekę Ob - jednego z syberyjskich gigantów, który jednak dopiero na północy, w dalekiej tundrze, pokazuje się w całej okazałości. Na stacji uwagę przykuwa ogromny, zielony budynek dworca. Postój w Nowosybirsku będzie zapewne dość długi, warto więc wyskoczyć przed dworzec na jakieś zakupy. W końcu ruszamy i znowu towarzyszy nam las, wrzosowiska, pola i łąki, tak więc póki co nie trzeba czuwać z aparatem przy oknie.
Leniwy dzień w przedziale...
Nieprawdą jest jednak, że przez setki kilometrów przejeżdżać będziemy przez odludzia, pozbawione jakichkolwiek śladów ludzkości. To właśnie wzdłuż Transsiba rozwijały się osiedla ludzkie, powstały duże miasta, takie jak Omsk czy Nowosybirsk, małe, mniejsze i zupełnie małe wioseczki z kilkoma zapadniętymi drewnianymi domami. Czasami są to po prostu osady kolejarskie, związane z obsługą linii i istniejące właśnie dzięki niej.
Syberyjska głubinka
Dalej, kilkanaście - kilkadziesiąt kilometrów od torów faktycznie jest już dzika tajga, jednak wzdłuż trasy pociągu przerwy w jakiejkolwiek ludzkiej cywilizacji zajmują niewiele więcej niż kilkadziesiąt kilometrów.
Pod koniec dnia dojedziemy do Krasnojarska i przekroczymy kolejnego syberyjskiego giganta - Jenisej. Ten też swoją wielkość pokaże jednak dalej, na północy...

Dzień czwarty
To będzie najbardziej widokowy dzień. Już na początku krajobraz nieśmiało zacznie się urozmaicać, jednak wszechobecne lasy i łąki doprowadzą nas aż do Irkucka. Tamtejsza stacja położona jest tuż nad brzegiem Angary. Kiedy wyruszymy w dalszą drogę, warto zwrócić uwagę na potężny most łączący oba brzegi Angary. 
Most na Angarze
Po mniej-więcej 30 minutach pociąg wjeżdża na górzysty teren i wije się po łukach przez kolejną godzinę. W tym momencie trzeba sprawdzić, czy mamy odpowiednio dużo miejsca na karcie pamięci i czy baterie w aparacie są naładowane. Warto zawczasu zająć miejsce przy otwierającym się oknie, bo... nagle zza drzew, jeszcze daleko, w dole, na tle górskich szczytów, pojawia się Bajkał. Z piskiem hamulców, zgrzytem kół na łukach, zjeżdżamy serpentynami coraz to niżej i niżej. Równolegle do naszego pociągu, kilka kilometrów dalej, widzimy tory z miniaturowym z tej perspektywy, nieskończenie długim składem towarowym. Za chwilę i my tam się znajdziemy a towarowy spojrzy na nas z tej samej perspektywy. Składy towarowe w Rosji mogą mieć długość nawet dwóch kilometrów, ilości wagonów nikt chyba nie zliczy. Pasażerskie z kolei mogą mieć nawet dwadzieścia wagonów. Te wakacyjne, nad Morze Czarne, trochę więcej.
Uwaga, Bajkał!
Po pół godzinie zrównujemy się z Bajkałem. Wita nas stacja Sludianka, o której kiedyś jeszcze opowiem w innym kontekście. Jak przystało na nadbajkalską stację, wśród miejscowych przysmaków na peronie będziemy mogli kupić omula - prawdopodobnie najpyszniejszą rybę na świecie. Najczęściej w wersji wędzonej. Niebo w gębie!
Prawdopodobnie najpyszniejsza...
A Bajkał będzie nam towarzyszył z lewej strony jeszcze przez kilkadziesiąt kilometrów. Gdybyśmy do tego trafili na zachód słońca, to w połączeniu z prawdopodobnie najpyszniejszą rybą na świecie i odrobiną czegoś mocniejszego (którego w końcu na transsyberyjskich stacjach nigdy nie brakuje), poczujemy się jak w raju!
Wieczorny Bajkał
Z pewnością szybko nie pójdziemy spać po takich wrażeniach. Akumulator w aparacie się rozładuje, a z jego naładowaniem może być kłopot! Z reguły w każdym wagonie są sprawne gniazdka, jednak czasami oferują one tak niskie napięcie, że będzie ono w ogóle nie przydatne dla naszego sprzętu. Jeżeli będzie co najmniej 100V - możemy ładować! Ale to już zadanie na nadchodzący dzień, czasu będzie pod dostatkiem...



Dzień piąty
Piąty i szósty dzień podróży to przejazd przez najbardziej bezludne tereny, jakie położone są wzdłuż Kolei Transsyberyjskiej. Dziesiątki kilometrów bez ludzkich siedzib, jedynie samowystarczalny pociąg i my. Na początku Ułan-Ude, czyli Republika Buriacja, o której przygotowuję już oddzielny wpis, toteż rozpisywać się nie będę.
Czita
Potem Czita (zwana z polskiego Czytą, ale jako, że pisząc "Czyta" pierwsze skojarzenie, jakie się nasuwa to kto czyta i co to takiego, pozwolę sobie napisać z rosyjska), swojego rodzaju oaza na bezludziu. Miasto trzystutysięczne, opanowane przez Chińczyków. Na stacji kolejowej wisi nawet dwujęzyczna kartka z napisem zabraniającym plucia na podłogę. Z jednej strony po rosyjsku, z drugiej po chińsku. Ponoć przybysze zza pobliskiej południowej granicy mają nawyk plucia zawsze,  wszędzie i na wszystko... Mówi się nawet o chińskiej ekspansji tych terenów, ale przyłączać je do Państwa Środka chyba nie zamierzają.
Spotkanie na trasie. Kilometr 6326
Podczas wyjazdu kilkukrotnie spotkałem się z opinią, że za Czitę Polacy zapuszczają się rzadko, toteż byliśmy od tej pory swojego rodzaju etnograficzną ciekawostką.
Z prawej strony zaprzyjaźniła się z nami rzeka. Najpierw Ingoda, potem Szyłka, i towarzyszyły nam one przez najbliższe dwa dni. Za oknem surowa, bezludna przyroda. W pewnym momencie po środku niczego wyrasta upiorne świadectwo minionych czasów. Na imię mu, temu miastu, tak jak rzecze - Szyłka.
Szyłka
To chyba jeden z najbardziej przygnębiających widoków podczas całej podróży. Resztki domów, fabryk, straszących dziurami po wyrwanych oknach. Sterty pogiętej blachy, kilometry zardzewiałych torów, na których ciągnie się cmentarzysko lokomotyw i wagonów. Jak gdyby cały świat zapomniał o tym miejscu. Ale nie! Zatrzymują się tu nawet pociągi pospieszne!
Cmentarzysko lokomotyw
Po krótkim postoju opuszczamy to pesymistyczne miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Znów zostajemy sam na sam z przyrodą. Kilkadziesiąt kilometrów dalej, również z prawej strony, za znaną nam już rzeką pojawiają się dwie samotne budowle. W przeciwieństwie do Szyłki, która stanowiła cały kompleks zrujnowanych budynków, te są kompletnie osamotnione. Nie prowadzi do nich absolutnie żadna droga. Z jednej strony rzeka, z drugiej porośnięte lasem wzgórza.
Samotna cerkiew
Jedna budowla, ta lepiej zachowana, to niewątpliwie cerkiew. A raczej była cerkiew. Ale skąd się tam wzięła, komu służyła, dlaczego stoi na takim odludziu? Współpasażerowie opowiadali nam, że to cerkiew-twierdza z czasów podboju Syberii w XVII wieku. Tymczasem Internet podaje nieco inną historię, pozwolę sobie wrzucić linka: http://arch-heritage.livejournal.com/412123.html. W skrócie: cerkiew zbudowano na początku XIX wieku, w tym miejscu znajdowała się dobrze prosperująca wieś Biankino; na początku XX wieku osada upadła i opustoszała. Na stronie można obejrzeć galerię zdjęć - pełne uznanie dla autora, który dotarł do tego miejsca (tak można wywnioskować ze zdjęć) na łodzi - nie ma tu bowiem żadnej innej drogi. Niejasnym pozostaje natomiast, co stało się z całą wsią? Z opisu wynika, że domy były tam kamienne. Czyżby rozebrano wszystko kamień po kamieniu i wywieziono łodziami? Musiało to się w takim razie dziać w początkach Rosji Radzieckiej. Dlaczego więc nie rozebrano i cerkwi?
Zakupy w środku nocy
Czasu na rozmyślanie będziemy mieli wystarczająco. Nadciąga noc, i o ile mamy odpowiednią ilość jedzenia, możemy spokojnie zamknąć się w przedziale. Jeżeli nie - warto na najbliższym dłuższym postoju wyjść za tłumem, nawet, jeżeli będzie to noc, i poszukać czegoś do jedzenia. Wszak człowiek głodny - człowiek zły! I niewyspany! Być może będziemy musieli poszukać szczęścia gdzieś w ciemności, na tyłach dworca, kierując się nawołującymi z otchłani głosami: pirożki goriaczije, pirożki, blincziki!

Dzień szósty
Za oknem pustka...
Pasażerów w pociągu ubyło. Nic dziwnego, znaleźliśmy się na liczącym 2300 kilometrów odcinku bez żadnego, ale to żadnego większego miasta! Czita była wczoraj, Chabarowsk będzie jutro. Dzisiaj będzie tylko Biełogorsk (67 tysięcy mieszkańców) i małe osady i miasteczka, w których często nie ma nawet peronów. Część osób przesiada się w Skoworodinie na Bajkalsko-Amurską Magistralę. Temperatura w tym miejscu może przekraczać zimą -50 stopni poniżej zera. W takich okolicznościach pasażerowie są zdani już tylko na pociąg i sprawne ogrzewanie. My jedziemy dalej, zagłębiamy się w tereny o gęstości zaludnienia poniżej 1 osoby na kilometr kwadratowy.
Stacja Jerofiej Pawłowicz. Bez peronów.
Pewne ożywienie przychodzi dopiero w Biełogorsku. Miasteczko niewielkie, ale jest swojego rodzaju oazą pośrodku pustkowia. Trzeba skorzystać z okazji i wyskoczyć do dworcowego baru załatwić jedzenie, bo ostatnie przystanki pozbawione były takich udogodnień. Jeść się chce, a asortyment dworcowych bud nijak nie pozwala zaspokoić głodu... Przed dworcem (jak i przed wieloma innymi) dumnie prezentuje się Włodzimierz Lenin. Nie mamy co rozmyślać nad sensem tych pomników, bo już zagania nas do wagonu prowodnica ze słowami "Wszyscy do domu!". Tak, przez tyle dni wagon rzeczywiście stał się naszym domem.
Wsiadaliśmy do niego tyle razy, że wdrapywanie się do wagonu z poziomu torów (czasami stacje pozbawione były peronów) opanowane mamy do perfekcji. A jutro będziemy musieli wysiąść z tego pociągu po raz ostatni. Jak to będzie? Powoli opuszczamy Syberię i wkraczamy niezauważalnie na Daleki Wschód...

Dzień siódmy
Birobidżan
Ostatni dzień podróży powitamy w Birobidżanie. Miasto jest stolicą Żydowskiego Obwodu Autonomicznego. Te rosyjskie eksperymenty z wieloetniczną ludnością kraju zasługują na oddzielne opracowanie, więc nie będę tu szczegółowo się rozpisywać. Uwagę nieobeznanego pasażera przykuje z pewnością napis na budynku dworca. I na tym póki co poprzestaniemy. Po ponad dwóch godzinach jazdy, podążając równolegle do słynnej szosy z Chabarowska, o której wspominał w mrożącym krew w żyłach kontekście Jacek Hugo-Bader w "Białej gorączce", wjedziemy na potężny most na Amurze. To największa tego typu budowla na trasie całego Transsiba. Liczy ponad dwa i pół kilometra długości... Zaraz  za mostem rozciąga się Chabarowsk.
Amur
Pierwsze duże miasto od dwóch dni, toteż ruch spory, pociąg zapełnia się na nowo. Jest za to problem z kupieniem czegoś do jedzenia - babuszek  na stacji nie ma, budki oferują wyłącznie asortyment dla uzależnionych od alkoholu a jedzenie w przydworcowym barze szarzeje już ze starości i zgryzoty. Na dalsze wypady nie ma czasu, toteż kupujemy chleb i jakkolwiek konserwę rybną. Dalej na wschód już nie pojedziemy. Na przeszkodzie stanęłyby nam góry Sichote-Aliń i Morze Japońskie. Zaraz za stacją pociąg odbija na południe i wraz ze zmianą kierunku odczuwa się zmianę klimatu. Powietrze staje się jakieś inne. Duszne, parne, strasznie wilgotne, nawet otwarte okna nie pomagają. Przyroda za oknem też inna. Zieleń jest inaczej zielona, drzewa jakieś karłowate a teren gęsto pofałdowany jest niewielkimi pagórkami. Na horyzoncie majaczą za to wspomniane już góry o tajemniczej nazwie Sichote-Aliń. Morza niestety nie zobaczymy aż do samego Władywostoku.
Dalekowschodni krajobraz
Z Chabarowska jest tam około 750 kilometrów, czyli, jak na rosyjskie warunki, niedaleko. Kilkanaście godzin jazdy. Po prawej towarzyszy nam na horyzoncie rosyjsko-chińska granica. Na stacji Wiaziemskaja, dwie godziny od Chabarowska, handel kwitnie w najlepsze. Z regionalnych produktów mamy tym razem czerwony kawior. To chyba jedyne miejsce na trasie Transsiba, gdzie można kupić ten słynny rosyjski przysmak wprost na peronie.
Pod koniec dnia dojeżdżamy do Ussuryjska, skąd odjeżdżają podmiejskie pociągi do pobliskiej Korei Północnej, w tym do samej stolicy. Towarzyszący nam akurat zmrok, ponura i nieco nerwowa atmosfera tej stacji (mamy małe opóźnienie i nie możemy się za bardzo oddalać od wagonu) zdają się oddawać atmosferę miejsca, do którego codziennie odjeżdża stąd pociąg.
Ponura atmosfera w Ussuryjsku
Zrobiło się już ciemno. Władywostok tuż-tuż. Musimy oddać naszą pościel, która przez tydzień zdążyła przybrać stan, kwalifikujący ją już tylko do pieca. No i powoli zacząć zbierać rzeczy, które przez tydzień zdążyliśmy rozrzucić po całym, ale to całym, bez wyjątku, przedziale. Być może zostaniemy nastraszeni opowieściami o tym, jak niebezpiecznym miastem jest Władywostok. Że trzeba skorzystać zaprzyjaźnionej taksówki, by dotrzeć do celu. Co prawda bardziej te historie dotyczą szalonych lat 90-tych, kiedy bez przerwy znajdowano kogoś gdzieś bez czegoś albo z czymś w czymś, jednak tak czy inaczej miasto ma swój charakter, który odróżnia je od innych miejsc w Rosji. Ale to też temat na oddzielną historię.
Spowity mgłą Władywostok
Wszystkie rzeczy zebrane, panuje napięcie, jakbyśmy czekali na... Właśnie, na co? Na cel naszej wymarzonej podróży? Na niebezpieczne miasto, do którego zlądujemy o północy?
Nadal jest strasznie duszno i gorąco, na dodatek miasto spowiła mgła, dodająca temu miejscu atmosferę grozy. Pociąg zwalnia, pokonuje kolejne rozjazdy i z powolną dostojnością typową dla rosyjskich pociągów zatrzymuje się przy peronie stacji. Jeszcze tradycyjne wytarcie poręczy przez prowodnicę i... jesteśmy!
Kilometr 9288 osiągnięty!
Jesteśmy tu, na końcu świata, po siedmiu dniach podróży. Kilometr 9288 (a dla naszego pociągu nawet 9300, bo jechaliśmy nieco dłuższą trasą) osiągnięty. Wokół nas ciemność i droga przez tę ciemność do hotelu. Czy na pewno nic na nas nie czyha? Z taksówki zrezygnowaliśmy, piętnastominutowy spacer nie jest wart trzystu rubli. A czas na opowieść z Władywostoku nadejdzie w niedalekiej przyszłości :)





JAK PRZEŻYĆ?

1. Jedzenie i picie
Warto zabrać ze sobą do pociągu jakieś zupki z paczki. Gwarantuję, że w pociągu zasmakują jak nigdy dotąd! Wrzątek jest dostępny bezpłatnie z samowara, który jest w każdym wagonie.
Samowar w wagonie
Garnek musimy mieć swój. Co do tego? Wieźć kiełbasę z Polski może być trochę niebezpiecznie. Po kilku dniach się zepsuje i będzie cholernie żal ją wyrzucać. Zawsze z zazdrością patrzyłem na Rosjan, którzy brali ze sobą wyżerkę na kilka dni - kiełbasę, ryby, jajka na twardo - i mieli je tak zabezpieczone, że nic im się złego nie stało. My tak nie umieliśmy.
W pociągu jest wagon restauracyjny, ale to ostatnia deska ratunku. Ceny są dosyć wysokie i często nie ma zbyt wiele rzeczy z tych, które wypatrzyliśmy dla siebie w menu. Produkty się skończyły, i tyle, gotowania nie ma. Można sobie zamówić piwo (ceny znośne) albo coś mocniejszego (już mniej znośne). Tego nie brakuje nigdy!
Kilka razy w ciągu dnia pociąg będzie miał dłuższy postój, tj. 30-50 minut, może być nawet godzina. Przy postojach do 10 minut pasażerowie nie są wypuszczani na peron, przy postoju 15-20 minut nie ma sensu oddalać się od pociągu. Jeżeli mamy co najmniej 30 minut, można wyjść przed dworzec i poszukać jakiegoś sklepu / baru i tam zorganizować żarcie, urozmaicenie naszej ogórkowej z paczki. Na niektórych stacjach perony (albo okolice stacji) są jeszcze oblegane przez babuszki, sprzedające wyroby własne - bliny, parówki w cieście, pirożki (też takie ciastowate, z różnym nadzieniem - mięsko, grzyby, jajka, kartoszka...) - zawsze smakowało. Świeże i ciepłe, nie jakaś ściema odgrzana sprzed tygodnia! W 2010 roku trwała akcja przepędzania babuszek z peronów (bo psują wizerunek kolei, bo sprzedają nie wiadomo co itd - wiadomo, wizerunkowo lepiej wygląda zatrucie się siną kiełbasą leżącą na słońcu w przydworcowym barze od tygodnia) i na większych stacjach były one już zastąpione przez kioski na peronach. Tylko że asortyment kiosków niezbyt zaspokajał głód. Można w nich kupić wódkę, piwo, papierosy i słodycze...
Nowosybirsk. Saturator z zimnym kwasem
Przy tygodniowej podróży kwestia jedzenia okazuje się jedną z trudniejszych do rozwiązania. Na niektórych stacjach można się w nie zaopatrzyć, na innych nie. Ja złotego środka nie znalazłem, a raz zdarzyło się, że zamiast śniadania trzeba było napić się Sprajta, bo tylko to nadawało się do kupienia w wydrążonej beczce, która robiła za kiosk na dalekowschodniej stacji Jerofiej Pawłowicz...
Herbatę / kawę można zamówić w wagonie, to koszt 1,50-2,00 zł. na nasze. I dostaniemy to najczęściej w pięknym, zdobionym stakanie...
Transsyberyjska herbata i pirożki
... a nie dziadowskim kubku styropianowym jak w naszych pociągach, na dodatek trzy razy drożej. Jeżeli mamy swoją herbatę, potrzebny nam będzie tylko wrzątek. Ten bezpłatny, z samowara.

2. Nic co ludzkie...
Toalety w wagonie są dwie. W starych, niezmodernizowanych, będziemy musieli przestrzegać sanitarnych zon - przed każdą większą stacją WC są zamykane i otwierane dopiero, kiedy pociąg wyjedzie z miasta. Czasami więc owo magiczne pomieszczenie może być zamknięte nawet 1,5 godziny. Musimy planować nasze potrzeby zawczasu i nie odkładać tego "na później", bo później może już być za późno! Problemu nie ma natomiast w nowych wagonach, z próżniowymi toaletami, tu nikt niczego nie zamyka. Chyba, że... no właśnie. Z reguły do toalet próżniowych nie wolno wrzucać papieru, o czym przypomina stosowny napis. Po kilku dniach ignorowania go przez kilkudziesięciu pasażerów nowoczesny i inteligentny ustęp potrafi się jednak zbuntować. O szczegółach pisać nie będę (a nuż akurat ktoś obiad je!), dodam tylko, że w takich sytuacjach nasze magiczne pomieszczenie jest wyłączane z użytku na dłuższy czas.
Gdzie król chodził piechotą
A wyłączać z użytku szkoda, zwłaszcza, że to pomieszczenie będzie nam również służyć jako "pokój kąpielowy"! Musimy mieć ze sobą tylko niewielką miskę. Do tego odrobina pomysłowości i pierwsza kąpiel transsyberyjska za nami. Kompletnym zalaniem pomieszczenia nie ma się co przejmować, w podłodze jest niewielka dziurka, z reguły jest też uchylone okno (bez obaw, nie widać przez nie niczego ;)) i już za 20-30 minut pomieszczenie będzie wysuszone.

3. Towarzystwo
Między bajki można włożyć historie o nieustającej libacji w rosyjskich (a zwłaszcza transsyberyjskich) pociągach. Jeżeli trafią się akurat żołnierze albo panowie wracający z pracy z Magadanu to owszem, szkło pójdzie w ruch, ale nie liczmy na to, że jest to obowiązkowy element podróży. Prawdą są za to spory, jakie wynikają w wyniku otwierania okien.
Dajcie tu jakiego strongmana!

Kiedy już uda się nam je otworzyć (nawet z czyjąś pomocą, bo do uchylenia starego, drewnianego (!) okna potrzebna jest niekiedy siła kilku osób), musimy się liczyć z narzekaniami współpasażerów - że jest zimno, że zawieje, że przeziębimy naszego współpasażera (to nic, że za oknem jest 40 stopni a w wagonie jeszcze więcej). Na Wschodzie bardzo popularne jest narzekanie z powodu okien i, niekiedy, gorące awantury z tym związane. Dlatego najdogodniejszym sposobem podróżowania jest wyjazd czteroosobową ekipą i zajęcie dla siebie całego przedziału. Często okna nie mają w ogóle klamek, zdarza się też, że otworzymy je bez problemu (właściwie po lekkim dotknięciu otworzy się samo, i to w całości, z impetem wbijając się niemalże w podłogę), natomiast jego zamknięcie będzie graniczyć z cudem!
Ale przecież kilkudniowa podróż pociągiem to nie tylko awantury i przepuklina od siłowania się z oknami, bo pewnie nie trafi nam się ani jedno ani drugie (zwłaszcza, że coraz więcej wagonów ma klimatyzację i problem otwierania okien odpada w ogóle).
Gdzieś za Irkuckiem...
Dużo bardzie prawdopodobne są ciekawe znajomości, jakie nawiążemy podczas jazdy. Pewnie dostaniemy nawet adres, telefon, maila, VK (vk.com, najpopularniejszy rosyjski portal społecznościowy). Jeżeli chociaż trochę mówimy po rosyjsku, z pewnością dowiemy się wielu ciekawych, indywidualnych historii i spojrzymy na ten kraj i ludzi z zupełnie innej strony. Bez nadętych sporów i polityki, jakie wylewają się z naszych telewizorów. Podróż pociągiem sprzyja ciekawym dyskusjom a współpasażer mimowolnie przyjmuje czasami rolę spowiednika.
Przydworcowy Lenin
Dla wielu ludzi z zachodu (i Polaków często też) wydaje się to dziwne, niezrozumiałe, bezsensowne (jak można? co mnie to obchodzi?), ale na szczęście jeszcze nie cały świat ograniczył się do myślenia wyłącznie o swoim własnym tyłku.






Na deser jeszcze trochę fotek, które nie zmieściły się do tekstu...

Perm. Okolice Uralu. Pewne powiedzenie sprawdza się w stu procentach!

(Trans)syberyjska przyroda

Nowosybirsk. Stolica Syberii
Do domu daleko!
Jedno z wielu wrzosowisk na trasie

Bajkał

Nadchodzi noc nad Bajkałem
Dzień piąty. Gdzieś za Czitą...
Jak okiem sięgnąć - ani śladu człowieka!
Pociąg sam na sam z przyrodą
Dzień siódmy. Chabarowsk - do celu już tylko kilkanaście godzin ;)
Koniec Transsiba czyli km 9288
Stacja Władywostok

niedziela, 11 sierpnia 2013

Witamy na szerokich torach!

Jak przystało na pierwszy post, musi on być trochę "wprowadzający", organizacyjny, niczym pierwsze zajęcia na studiach. O co więc w ogóle chodzi z tymi tytułowymi szerokimi torami?
Każdy, kto przekraczał pociągiem naszą wschodnią granicę najprawdopodobniej zetknął się z pewnym ciekawym zjawiskiem - zmianą wózków w wagonach.  Polskie, i w ogóle europejskie (no, w większości krajów) tory mają szerokość 1435 mm, natomiast w krajach byłego ZSRR - 1520 mm, dlatego też potrzebna jest "przestawka". W poprzednim zdaniu napisałem prawdopodobnie, ponieważ są od tej reguły dwa wyjątki. Po pierwsze - z Trójmiasta do Kalingradu pociągnięty jest tor "normalny" (przez Rosjan nazywany wąskim, dlatego że dla nich "normalny" to 1520 mm) i można dojechać tam bez zmiany wózków. Po drugie - do połowy lat 90-tych ubiegłego wieku kursowały również pociągi pasażerskie po Linii Hutniczej Szerokotorowej (dzisiaj służy ona tylko do przewozu towarów i całkiem nieźle się trzyma) - prowadzącej ze Śląska przez Roztocze, Zamojszczyznę na Ukrainę. Tu z kolei można było się przejechać szerokotorową "stodołą" wprost po polskiej ziemi.
Z reguły pozostaje nam więc zabawa ze zmianą wózków. Możemy ją obserwować na stacji granicznej w Brześciu (Białoruś), Jagodinie (Ukraina) oraz... Przemyślu. Tak, tutaj "szerokie koła" zakładane są już po polskiej stronie. Swojego czasu pociąg z Warszawy do Wilna wyposażony był w system pozwalający na zmianę szerokości toru bez wymiany wózków, jednak zarówno kolejowe połączenie z Litwą jak i wagony przeszły już dawno do historii (PKP reklamuje teraz połączenie do Wilna z... dwoma przesiadkami po drodze). Swoją drogą ciekawe, że siatka połączeń międzynarodowych z naszego kraju wygląda w tej chwili tak żałośnie, że nijak ma się do stanu sprzed 20-30 lat, kiedy wyjechać za granicę było dużo, dużo trudniej. Ale to temat na inną opowieść...
Jak więc wygląda cała ta operacja przejścia na szerokie tory? W Brześciu robi się to tak: po przyjeździe na stację i kontroli granicznej pociąg zostaje wycofany do hangaru. Następnie dzielony jest na pojedyncze wagony. Zostają odkręcone wózki. Po obu stronach znajdują się podnośniki, które bardzo powoli i delikatnie podnoszą wagony do góry, na wysokość mniej-więcej 2 metrów. Wózki "normalne", zwane też "wąskimi" odjeżdżają i po chwili pod wagonami pojawiają się wózki "szerokie", zwane też "normalnymi". Wszędzie kręcą się panowie w pomarańczowych kamizelkach, po chwili wagony niespostrzeżenie opuszczają się na dół, stają na swoich nowych nogach, wszystko jest przykręcane, dokręcane i... witamy na szerokich torach! :) Dodać trzeba, że cała ta procedura odbywa się z pasażerami na pokładzie, a podnoszenie, opuszczanie i przykręcanie odbywa się tak powoli i delikatnie, że jest właściwie nieodczuwalne i niezauważalne. Czuje się tylko, kiedy pojedyncze wagony są znowu złączane do kupy, to już zależy od wyczucia pana manewrowego... ;)
Na deser kilka zdjęć ilustrujących opowieść:





PS. Szerokie tory to tak naprawdę tylko metafora. Nie będę tu roztrząsać technicznych szczegółów związanych z kolejnictwem w krajach byłego ZSRR. Szerokie tory - to po prostu wszystko co wiąże się z tym, co czeka na nas za wschodnią granicą. Miejsca, ludzie, sposób życia i myślenia... W tym miejscu - z uprzywilejowaną pozycją dla podróży :)