Sekretny garaż, sekretna studzienka kanalizacyjna czy sekretna szafa, za którą kryje się wejście do jeszcze bardziej sekretnych labiryntów. Wreszcie sekretne linie metra z równie sekretnymi, niewidzialnymi dla zwykłych śmiertelników stacjami, które w razie atomowej wojny wyprowadzą "elity" w bezpieczne miejsce, wiele kilometrów od grożącego im niebezpieczeństwa. Nie da się ukryć, że czasy minione, ze swoją obsesją na punkcie "sekretności" i zagrażających jej wszechobecnych szpiegów, wzmagały wyobraźnię. Co urosło do miana legendy, a co okazało się prawdą często nie zdołamy się dowiedzieć. Jednak historia pewnego obskurnego garażu w cieszącej się złą sławą dzielnicy Odessy z pewnością zasługuje na chwilę uwagi.
Latem w Odessie bywa gorąco. Tak gorąco, że bez ochronnego parasola na czarnomorskiej plaży ciężko wytrzymać. Ulice na szczęście są z reguły otoczone wiekowymi drzewami, które również skutecznie ochronią nas przed słonecznym udarem. Po mieście spaceruje się bardzo przyjemnie. Kiedy jednak wrażeń nam mało, możemy udać się 25 metrów pod ziemię - na wycieczkę do odesskich katakumb. Trwająca około 3 godziny wyprawa rozpoczyna się dwa razy dziennie przy niepozornym garażu, zupełnie niedaleko od centrum miasta...
Mołdawanka to sporej wielkości dzielnica, ciesząca się podobną sławą co kiedyś toruńska Dębowa Góra, Winnica, czy po części Bydgoskie Przedmieście. Nie ma tu wystawnych willi i eleganckich centrów handlowych, a nowe budownictwo zaczęło pojawiać się dopiero w ostatnich latach. Parterowe lepianki, jakie dały początek tej dzielnicy z reguły nie dotrwały do dzisiejszych czasów. Dominują urodziwe niegdyś, teraz już bardzo zeszpecone zębem czasu i ludzką ręką kamienice i różne blaszane lub (do)murowane potworki. Z najobskurniejszej nawet ruiny zwisa jednak klimatyzator ze skapującą po kropelce wodą. Na dziurawych chodnikach ze sterczącymi krawężnikami musimy zachować ostrożność, by szybko nie zmienić swojej pozycji na horyzontalną. Radzieckich wołg i ład jest coraz mniej, przydomowe podjazdy zapełniają używane niemieckie samochody kupione z Polski razem z tablicami rejestracyjnymi.
W dzień uroku temu miejscu dodaje dużo zieleni. Wszechobecne drzewa, których nie kazał jeszcze wyrąbać w pień miejscowy wydział zieleni, kwitnące kwiaty - niekiedy ogromne malwy przewyższają swoimi rozmiarami samych przechodniów. I zapach. Zapach tej przyrody rosnącej obficie w przydomowych ogrodach a nawet wprost na ulicy. Czy nasze wielotysięczne (konkretnie - w Odessie zamieszkuje około miliona osób) miasta w okolicy swoich centrów potrafią jeszcze pachnieć?
Po zmroku sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Ulice pustoszeją, tramwaje znikają jeszcze przed 22. Kiedy idziemy piechotą przez pogrążoną w ciemności Mołdawankę do głowy przychodzą raczej te mroczne momenty z jej życia. Odessa, jako miasto portowe i przygraniczne, przez wiele dziesięcioleci żyła z przemytu. I nie tylko przemytu, miasto przyciągało licznych typów spod ciemnej gwiazdy zajmujących się sutenerstwem, wymuszeniami, zabójstwami... Wiele z tych wydarzeń przeszło już do historii, ale do tej pory Odessa cieszy się raczej złą sławą. Można nawet zapisać się na wycieczkę pod tytułem "Kryminalna Odessa".
My tymczasem zajrzymy do garażu przy ulicy Razumowskiej 33. Jednak zamiast czarnej wołgi znajdziemy tam strome schody. Dalej widać już tylko ciemność, dlatego wszyscy wchodzący do środka wyposażani są jeszcze na powierzchni w kask i zestaw latarek. Całkiem spory tłum żądnych wrażeń turystów zostaje podzielony na kilkunastoosobowe grupy, każda pod opieką dwóch przewodników. Jeden z przodu, który opowiada i drugi z tyłu, który pilnuje. Nie dlatego, że weszliśmy właśnie do sekretnego obiektu z czasów zimnej wojny. Przewodnicy utworzonego przed kilku laty Muzeum Tajemnic Podziemnej Odessy z dużą rezerwą i humorem podchodzą do wymysłów minionej epoki, omawiając naścienne gazetki instruujące obywateli co zrobić, gdy jadąc UAZem lub siedząc przy piwie zobaczymy spadającą bombę, być może nawet atomową, a już na pewno amerykańską. Taka opieka wynika z faktu, że wchodzimy do systemu katakumb, które łącznie mają nawet ponad dwa tysiące kilometrów długości i wszelkie "zboczenia" z trasy wycieczki oznaczać będą w najlepszym wypadku wielogodzinną akcję poszukiwawczą, w najgorszym - pozostaniem wycieczkowicza na zawsze w odmętach odesskich podziemi.
A skąd one się tam w ogóle wzięły? Otóż pod miastem znajdują się pokaźne złoża wapienia. Przy jego wydobyciu podczas budowy miasta (zwłaszcza w XIX wieku) powstała sieć korytarzy, którymi, jak twierdzą przewodnicy, można dojść nawet w rejon Rumunii i Mołdawii. Po przemysłowym epizodzie tych miejsc zaczęły one służyć zupełnie innym celom. A jakim? Temu poświęcone są ekspozycje w różnych częściach podziemnego labiryntu. Sieć korytarzy łączących różne punkty coraz większego, rozwijającego się miasta, wykorzystali przede wszystkim przestępcy - do tego by schować siebie lub przemycane własnymi rękoma towary. Nikt nie znał sieci labiryntów tak dobrze jak oni, carscy jeszcze policjanci prędzej sami tam przepadli niż znaleźli uciekającego przestępcę. Z resztą nie tylko towary tam przechowywano. Był czas, że w mieście handlowano również ludźmi, a zwłaszcza - kobietami. Porwane do niewoli mołodyje dziewuszki również trzymano w podziemiach. Produkowano i przechowywano też nielegalny alkohol. A w czasie wojny walczono z okupantem, niezależnie od tego, co działo się na powierzchni ziemi.
W powojennej rzeczywistości, kiedy wojnę "gorącą" zamieniła ta "zimna", część podziemi została wykorzystana jako schron. Dla niepoznaki wejście zabudowano niepozornym blaszanym garażem. Niektóre pomieszczenia zostały wzmocnione i wyposażone w niezbędną infrastrukturę. Po drodze mijamy składy masek gazowych, propagandowe i zachęcające do czujności gazetki poświęcone obronie cywilnej, amerykańskiej stonce ziemniaczanej, czy walce ze zgniłym Zachodem. Słowem - stara, radziecka propaganda, która na Ukrainie przechodzi już do historii i traktowana jest jako dziwactwo lat minionych.
Uwaga, woda! Uwaga, nisko! ostrzegają rozmieszczone tu i ówdzie piktogramy. Rzeczywiście, miejscami przechodzimy wąskim pomostem, mijając tuż przy swoich nogach zalaną wodą nieckę. Trzeba uważnie przyświecać latarką, nie tylko dla własnego bezpieczeństwa, ale i dlatego, by nie przeoczyć różnych ciekawych i mrocznych zarazem miejsc. Idziemy na samym końcu, rozmawiając z "tylnym" przewodnikiem, który, jak wielu mężczyzn koło 50-tki, w dawnych czasach służył na terenie Polski. Co rusz pokazuje nam różne ciekawostki. Mijamy zaimprowizowaną rękę zamurowanej w ścianie niewiasty. Taką plastikową, ale i prawdziwe tu znajdowano podczas eksploracji podziemi. Gdzieś w tle majaczą zakratowane, ponure pomieszczenia, idealnie nadające się na sale tortur z filmu grozy. Na rozdrożu nabazgrane ołówkiem oznaczenia z lat 50-tych minionego wieku. To badacze podziemi oznaczali w ten sposób trasę, by zdołać potem wrócić do punktu wyjścia.
Niektóre miejsca przypominają do złudzenia nietknięte ludzką ręką jaskinie. Inne - wyrobiska kopalni. Jeszcze inne, te najbardziej zaadaptowane, kojarzą się z porzuconymi tajnymi laboratoriami czy innymi miejscami, o których zwykły śmiertelnik nie miał prawa się dowiedzieć. Wyobraźnia zaczyna działać. W jednym z pomieszczeń zostajemy poddani testowi ciszy i ciemności - możemy zobaczyć, jak czuły się osoby, które samotnie zapuszczały się w odesskie podziemia. Po zgaszeniu latarek nie widzimy nawet końca własnego nosa. Tak idealną, niczym nie zmąconą ciszę "słyszeliśmy" ostatnio nad brzegiem martwego Morza Aralskiego, dopóki nie zerwał się wiatr. Teraz rolę wiatru pełni senior chińskiej grupy turystów, który soczyście charknąwszy przerywa ten niepokojący stan izolacji od wszelkich zewnętrznych dźwięków i bodźców wzrokowych. Zapalamy latarki.
Tymczasem w którejś z następnych sal zostajemy gęsto usadzeni przy, jak się okazuje po doświetleniu, solidnym, długim stole. Pojawiają się pierniki tak pyszne, że rywalizować z nimi mogą tylko nasze, toruńskie. Do tego termos z równie pyszną herbatą, którą w plecaku dźwigał nasz tylny przewodnik. I dwie butelki: z owocową nalewką, jak to powiedzieli - dla pań i druga, dla panów, o zawartości co najmniej zastanawiającej. Ogromna przezroczysta butla wypełniona jest cieczą o kolorze i konsystencji brudnej wody a w środku pływa pełno... petów?! Przy kilku świecach i małych latarkach ciężko dojrzeć. Nalewki z papierosów jeszcze nie piłem i jako zagorzały przeciwnik palenia chyba nie powinienem próbować, a poprosić o napój dla kobiet też jakoś nie bardzo. Pada więc nieśmiertelne pytanie, jakiego uczę na pierwszej lekcji rosyjskiego: szto eta?! Chrzanówka. Kamień z serca. Dobra!
Po blisko trzech godzinach zabawy wycieczka dobiega końca. Zdajemy ekwipunek, wychodzimy z garażu, temperatura rośnie o jakieś 15 stopni. 250 hrywien (około 30 złotych) to zdecydowanie dobra cena. O odesskich katakumbach wiadomo od dawna, jednak podczas poprzedniej wizyty w tym regionie (2009 rok) turystów wożono jedynie do wioski Nierubajskoje koło Odessy. Tam też można zwiedzić podziemia, które są połączone z muzeum poświęconym walce w II wojnie światowej. Jednak były one dużo mniejsze a opieka przewodnika była niestety trochę w stylu radzieckim, czyli polegała na beznamiętnym recytowaniu wyuczonych regułek, bez pasji i prób zainteresowania zwiedzających. Od kilku lat (bodajże od 2012 roku) działa natomiast podziemne muzeum na Mołdawance, które można polecić bez cienia wątpliwości a zapał i pomysłowość przewodników są naprawdę godne pochwały. Wycieczki standardowo odbywają się po rosyjsku (z tymi cudnymi, odesskimi regionalizmami), można też zamówić za sporą dopłatą 4-osobową wyprawę po angielsku. Warto wcześniej rezerwować bilety (my kontaktowaliśmy się z nimi przez Facebooka) bo może być całkiem spora kolejka chętnych do zwiedzania (
http://catacombs.od.ua/,
https://www.facebook.com/odessakatakomby/).
Tej współczesnej, kryminalnej Odessy obawiać się nie musimy. Nie trzeba przecież biegać w pojedynkę po nocnej Mołdawance czy betonowych osiedlach na obrzeżach miasta. Na zatłoczonym bazarze "Priwoz" czy wypełnionym do granic niemożliwości tramwaju linii 5 zachowujemy zasady ostrożności, które nie różnią niczym od innych zatłoczonych miejsc. Ten historyczny "kryminał" jest po prostu rozpoznawalną cechą miasta, oprócz tematycznych wycieczek możemy nawet przysiąść na piwo w knajpce stylizowanej na czasy Ala Capone czy wybrać się do niewielkiego Muzeum Przemytu (Muziej Kontrabandy). Jak to mówią - nie taki diabeł straszny, jak go malują! :)
|
Schron nr 56442, czyli "zawartość" garażu na Razumowskiej 33 |
|
Ponure labirynty podziemnej Odessy |
|
Trochę jak w kopalni! |
|
Naścienne "notatki" odkrywców i sprzęt do eksploracji podziemi |
|
Uwaga, woda! |
|
Bez latarki przepadamy bez wieści... |
|
Byle tu nie pobłądzić... |
|
Pamiątki z czasów wojennych |
|
Podziemna ekspozycja |
|
W podziemiach pędzono też bimber, a jakże! |
|
Centrum dowodzenia z czasów wojennych |
|
Wyciągnijcie mnie! |
|
Katakumby we wsi Nierubajskoje koło Odessy |
|
Muzeum Przemytu w centrum Odessy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz