|
Pożegnanie z Tbilisi |
Z pozoru zwykły pociąg, pełno takich na szerokich torach. Ale bardziej wprawne oko już z zewnątrz dostrzeże, że coś jest nie tak. Zamiast dwudziestowagonowego tasiemca, jakim przyjechaliśmy z Batumi (i jakich większość na szerokich torach), przed nami ukazuje się złożony z zaledwie czterech wagonów ogryzek. To on, pospieszny Tbilisi-Baku, który będzie naszą bramą do orientu. Pokaże nam, że dwa zakaukaskie państwa, chociaż tak bliskie geograficznie i często w świecie nierozróżniane, są od siebie bardzo, ale to bardzo odmienne.
Wyjeżdża z gruzińskiej stolicy o 16:30, do Baku dojeżdża o poranku, po szesnastu godzinach jazdy. Jak na odległość niespełna 600 kilometrów, jaka dzieli te miasta, wynik niezbyt imponujący. Ale czy tak naprawdę dokądś się spieszymy? Czy nie potrzebujemy chociaż raz bezczynnie poleżeć, leniwie pogapić się w okno, przejrzeć przewodnik, douczyć się parę słów po rosyjsku czy wreszcie pójść wcześniej spać?
|
W pociągu Tbilisi-Baku |
No to w drogę! Gruzińska stolica, z którą poczuliśmy jakąś więź emocjonalną i obiecaliśmy sobie nawzajem, że jeszcze się zobaczymy, pozostaje za nami. Przed nami natomiast nowe, nieznane. Pierwszy kontakt z Azerbejdżanem mieliśmy jeszcze w Warszawie, w ambasadzie - kontakt bardzo z resztą miły, bez tej całej napuszonej "urzędowości" i oficjalności charakterystycznej dla konsulatów, co kolejny raz nie potwierdziło obiegowej opinii krążącej po internecie (bo miało być strasznie i nieprzyjemnie). A jak będzie teraz? Czy te mrożące krew w żyłach historie o celnikach i pogranicznikach rodem z forów i blogów się potwierdzą? Czy będzie ktoś szukać nieistniejącego problemu?
Wagony kursujące między Tbilisi i Baku zostały w zeszłym roku zmodernizowane. Teraz pociąg jest błyszczący, wręcz sterylny i należy się do niego odnosić z należytym szacunkiem i czcią. Ciągle słychać krzyk
prowodnicy, że czegoś
nielzja (nie wolno).
Nielzja stawiać nóg na grzejnik na korytarzu.
Nielzja palić (tu akurat całe szczęście,bo przedsionki w wagonach na szerokich torach z reguły bywały białe od dymu), nielzja wrzucać papieru toaletowego do muszli.
Nielzja ciągnąć za zamknięte drzwi (ale żeby się dowiedzieć, że są zamknięte trzeba przecież pociągnąć!),
nielzja tego i tamtego... Dobrze, że nikt nie widział eksplozji mojej mocno gazowanej, słodziutkiej gruzińskiej oranżady, która zalała na czerwono cały przedział... W końcu z korytarza dochodzi głos wyprowadzonego z równowagi Gruzina, który na kolejną reprymendę
prowodnicy stwierdza, że "u was to w ogóle niczego
nielzja"! A co będzie jak rzeczywiście w Azerbejdżanie niczego nie wolno i stale będzie ktoś za nami chodził i nas pouczał?
|
Ostatnie chwile w Gruzji |
W pociągu dominują miejscowi, tj. Gruzini i Azerowie. I wszędzie słychać język rosyjski - tak jak za
Sajuza, uniwersalny język do komunikacji pomiędzy narodami ZSRR. Gruzini pomiędzy sobą praktycznie zawsze rozmawiają po gruzińsku. Słychać tylko te ich piękne, gardłowe H, niepodobne do żadnego innego dźwięku, jaki słyszałem w życiu. Ich sąsiedzi zza wschodniej granicy, co ciekawe, są dwujęzyczni nie tylko przy kontaktach z "obcymi", ale i pomiędzy sobą. W przedziale obok jedzie około czterdziestoletni Bakijczyk ze swoją rodziną. Wracają znad morza, z Batumi. Dwa zdania po azerbejdżańsku, pięć po rosyjsku. Przeważa ten drugi. Przy czym rozmawiają po rosyjsku swobodnie, praktycznie bez żadnego akcentu. Taka jest właśnie różnica. Azerbejdżan jest niewątpliwie krajem dwujęzycznym. Kształcenie, od podstawówki po studia odbywa się często po rosyjsku. Rosyjskojęzyczne szkoły uważane są za bardziej prestiżowe. Nawet w domach pomiędzy sobą rozmawia się po rosyjsku. W telewizji - rosyjskie i rosyjskojęzyczne programy. Ale mówimy tu o Baku. Im dalej od stolicy, im mniejsza mieścina, tym z językiem wielkiego brata gorzej. W barze w Gubie będziemy już korzystać z tłumaczy albo po prostu się nie dogadamy. Miasteczko dwudziestotysięczne, uczelni tam nie ma, kontaktu z Rosjanami też, szkoły jakieś są, ale ludzie ze stolicy zapewne by nie uznali ich za prestiżowe. Po co więc rosyjski? No właśnie. W Gruzji z kolei rosyjski ma teraz status języka obcego, tak, jak angielski czy każdy inny. Starsze pokolenie używa jeszcze rosyjskiego w miarę swobodnie do "kontaktów między narodami", młodzi, urodzeni tuż po rozpadzie ZSRR mieli jeszcze obowiązkowy rosyjski w szkole, ale już jako język obcy, do którego podchodzili bardziej lub mniej serio. A kiedy Misza Saakaszwili przyszedł do władzy w ogóle odwołał rosyjski i obecni nastolatkowie w ogóle już
nie panimają.
|
W drogę! |
Toczymy się niespiesznie po starych, zniszczonych torach, stopniowo pogrążając się w księżycowy krajobraz, jaki towarzyszył nam kilka dni temu podczas szalonej pogoni trzydziestoletnią Wołgą do klasztoru Dawid Garedża. Gruzińska granica mija szybko i miło. Życzono nam przyjemnej podróży i,
dopóki pociąg rozkładowo stał jeszcze na stacji, wypuszczono na
zewnątrz. Słońce chyli się ku zachodowi, pasażerowie niespiesznie
przechadzają się po stacji, siedzą na torach razem z obsługą pociągu,
policjantami, a nawet krowami. Tylko nasilający się wiatr zwiastuje
nadejście czegoś nowego i nieznanego. Nowych reguł gry, do których jesteśmy powoli przygotowywani w tym pociągu. Nadeszła godzina zero, stawiamy ostatnie kroki na gruzińskiej ziemi, wracamy do przedziałów i ruszamy. Już nie ma odwrotu. Napięcie rośnie. Dostajemy do wypełnienia deklaracje celne. Czy naprawdę mamy tam spowiadać się z każdej złotówki, grosza, lari, tetri...?! Z każdej książki i gazety? Pociągiem trzęsie na wszystkie strony świata, wszystko pobazgrane, nieczytelne, aż wreszcie...
|
Pościel w pociągi |
Stajemy! Jakaś prowincjonalna stacja. Alfabet się zmienił, czyli znak, że jesteśmy już TAM. Na sąsiednim torze przerażająca
elektriczka, tak stara, z drewnianymi siedzeniami, oknami, że wydaje się, jakby cała była z drewna. Zapada. Pojawiają się pierwsi mundurowi. Pan starszy. Celnik. Zbiera deklaracje, rozgląda się i pyta, czy nie przewozimy materiałów niebezpiecznych. Nie mamy. Wychodzi. Już? Nie wiadomo. Przy sąsiednim przedziale jakieś problemy. Dołącza się
prowodnica. Jakieś krzyki. Może ktoś rozlał gruzińską oranżadę na łóżko? Ale co u diabła obchodzi celników rozlana gruzińska oranżada? Nie, czyli o coś innego poszło. Do nas w międzyczasie przyszło dwóch pograniczników - jeden zebrał paszporty, drugi przyszedł "pogadać". I ku naszemu zaskoczeniu był miłą odskocznią od napiętej atmosfery, jaka towarzyszyła temu miejscu. Znajdujemy wspólny język w kwestii "kobiety i papieros".
Dziewuszki w Azerbejdżanie z reguły nie palą i pan jest zawiedziony, że w Polsce często im się to zdarza. Jak się później okaże, rzadko też sięgają po alkohol. I że w Azerbejdżanie nie ma zwyczaju chodzenia "na piwo", zamiast tego chodzi się "na herbatę", ale o tym napiszę odrębną historię. Wychodzi na to, że jestem
starszeje pokolienije, bo powiedziałem, że w Polsce młodzi rosyjskiego za bardzo nie znają i dlatego wszystko muszę tłumaczyć koleżankom. Za chwile chodzimy kolejno do przedziału
prowodnic, w którym teraz urzędują pogranicznicy z naszymi paszportami. Robią nam piękne fotki do bazy danych i stawiają upragniony stempelek. A więc jesteśmy już oficjalnie w Azerbejdżanie!!! Uffff... Na korytarzu zamieszanie, wszyscy przeciskają się "na zdjęcie", pytam
prowodnicy, czy jeszcze ktoś coś będzie nam sprawdzać. Nie, to wszystko. Zaraz rozdamy pościel. A więc udało się! Znowu nie potwierdziły się te horrory z internetu! Nikt na nas nie wrzeszczał, nie czytał naszych książek, nie robił problemów...
|
Pierwszy azerbejdżański czaj |
Z niewielkim opóźnieniem pociąg rusza.
Prowodnice rozdają obiecaną pościel z zastrzeżeniem, że o 7 rano wszyscy mają się obudzić, zdjąć pościel i zwrócić ją razem z foliowym workiem, w którym była zapakowana. Zawsze wykorzystywaliśmy go jako śmietnik (w poradzieckich wagonach nie ma śmietników w przedziałach, jest tylko jeden ogólny, na korytarzu), a tu proszę, dopominają się o kawałek rozdartego, foliowego śmiecia. I ta pobudka na dwie godziny przed przyjazdem...O ile w Gruzji życie toczyło się jakby samoistnie, bez sztywnych reguł, zakazów i nakazów (takie odnieśliśmy wrażenie), tutaj będziemy często instruowani co można, a czego
nielzja. Tak, jak w pociągu. Z góry spoglądać będą na nas kamery. W wagonie, w metrze, na ulicy, na każdym kroku. Ale po chwili znowu jesteśmy mile zaskoczeni. Rozpakowana pościel nie dość, że była w nienagannym stanie (w przeciwieństwie do wielu ukraińskich pociągów, gdzie nadawała się tylko, żeby wrzucić ją pod łóżko), to cała była w pociągi. Różne suweniry z motywami kolejowymi widywałem, ale pościel pierwszy raz... Zamawiamy herbatę, a wraz z nią przyniesiono nam garść cukierków. Królowały raczki, znane z dzieciństwa z babcinego stołu... Do herbaty
nie przyniesiono łyżeczek, toteż kostki cukru mieszamy scyzorykiem, nie
wiedząc jeszcze o tym, jak w tym kraju pije się
czaj. Za oknem już kompletna ciemność, księżycowe krajobrazy chowają się przed nami do rana.
|
Pobudka na pustyni |
Zamykamy drzwi, żeby nie kusić losu, i świętujemy nasz wjazd do Azerbejdżanu butelką pysznego gruzińskiego wina. Azerbejdżan, co prawda pod względem religii jest krajem islamskim, ale jest to islam w bardzo łagodnym wydaniu. Nie ma pogardy dla alkoholu, można go swobodnie kupić w sklepach, nawet na prowincji na półkach stał importowany z Polski Sobieski. Nie szerzy się religijny fanatyzm. Nikt nie zawija kobiet po czubek głowy, tylko pojedyncze osoby chodzą w ten sposób po ulicy. Na prowincji często będą przyglądać się krótkim spodenkom, a w Baku nic nikogo już nie dziwi. Ale o tym w kolejnych opowieściach. Gdzieś w środku nocy niespodziewanie przyspieszamy do setki. A potem znowu trzydzieści...
|
U celu podróży |
I taki właśnie będzie Azerbejdżan. Z jednej strony stresujący, czasami denerwujący i niezrozumiały. Z drugiej - pełen miłych niespodzianek. Kraj kontrastów. Taka mieszanka orientu, europejskości i "radzieckości". Ale taki to już los miejsca położonego na granicy trzech cywilizacji, z których każda miała w historii coś do powiedzenia. Nad ranem, po przymusowej pobudce, niespiesznie toczymy się przez żółto-szare pustynne wzgórza. Z prawej strony towarzyszy nam wiernie Morze Kaspijskie z wystającymi co jakiś czas wieżami wiertniczymi. Z tym właśnie kojarzy się Azerbejdżan: ropa i gaz.
|
Baku o zachodzie słońca |
A z czym kojarzy się to miejsce? Stolica z pewnością przypomina "Przedwiośnie" Żeromskiego. Tam też było Baku. W ostatnich latach kojarzy się też Eurowizją, na której Azerbejdżan odnosi sukcesy (i to zasłużone), i której finał w zeszłym roku odbywał się właśnie w stolicy. A co poza tym? Wśród Polaków to jednak słabo znany kraj, do tej pory czekający na odkrycie i popularyzację. A my tymczasem okrążamy Baku i o 9:10 meldujemy się przy peronie stołecznego dworca. Witamy w kraju ogni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz