poniedziałek, 6 października 2014

Po linie nad miastem, czyli dwie godziny w Cziaturze

No to jedziemy!
Co wspólnego mają ze sobą autobus miejski, tramwaj, metro, trolejbus i kolejka linowa? Wszystkie są środkami transportu miejskiego! Ale jak to, jeździć kolejką linową po mieście? Z zakupów, z pracy, do domu, na osiedle? Tak! To wszystko dzieje się naprawdę, w przemysłowym gruzińskim miasteczku o nieco włosko brzmiącej nazwie: Cziatura. No to jedziemy!





Cziatura - widok na miasto
Licząca kilkanaście tysięcy mieszkańców Cziatura leży w centralnej Gruzji. Dawniej słynęła z kopalni manganu, dzisiaj, kiedy przemysł górniczy podupadł, popularność zyskuje dzięki wciąż zachowanym, oplatającym całe miasto kolejkom linowym. Z racji położenia miasta - centrum znajduje się w dolinie, natomiast niektóre osiedla mieszkalne na stromych zboczach otaczających Cziaturę gór, najefektywniejszym środkiem transportu okazało się wybudowanie kolejek linowych. Przewodniki turystyczne często pomijają Cziaturę, jednak kilka artykułów na jej temat, które ukazały się w ciągu ostatniego roku w internecie, wzbudziły nasze zainteresowanie do takiego stopnia, że nie mogliśmy sobie odpuścić wizyty w tym niezwykłym miejscu.
Komunikacja miejska
Było już dosyć późno, kiedy udało nam się zorganizować transport. Dochodziła 14, kiedy w pięć osób wcisnęliśmy się do starego Opla Astry i ruszyliśmy z Kutaisi do manganowego zagłębia. Oba miasta dzieli około 80 kilometrów, toteż dojazd marszrutką nie wchodził w grę, było na to po prostu za późno. Zwłaszcza, że mieliśmy do odwiedzenia jeszcze dwa miejsca po drodze. Po drodze zajechaliśmy jeszcze na zagubioną kutaiską uliczkę. Kierowca zatrzymał się, zniknął w bramie pobliskiego domu i po chwili wrócił z kilkoma butlami wina. Dla nas, na drogę! W doskonałych nastrojach, które z kilometra na kilometr stawały się coraz lepsze, dotarliśmy do celu. Wszelkie obawy przed podróżowaniem starymi wagonikami zostały daleko w tyle.
Słońce nas nie opuszcza, ale nie czuć już męczącego upału. Centrum miasta nie sprawia wcale tak depresyjnego wrażenia, jak mogłoby się wydawać. Znacznie bardziej depresyjnie wygląda przejazd pociągiem przez Wałbrzych czy Dąbrowę Górniczą. Co prawda miasteczko jest nieco zapuszczone, ale w taki swojski, uroczy sposób. Przed nami pierwsza kolejka. Z budynku stacji odjeżdżają wagoniki w czterech kierunkach. Za 20 tetri (niespełna 40 groszy) wyruszamy w kilkuminutową podróż na górę. Pasażerów jest sporo, wagonik dosyć zadbany i wyklejony reklamami - jak na transport miejski przystało. Nie wszystkie linie są płatne, na niektórych oficjalnie nie pobiera się żadnych opłat.
Widok z kolejki
Nasz kierowca w Cziaturze bywał, kolejkami nigdy nie jeździł, ale wiedział, że są. Dobrze, że mieliśmy go ze sobą, z dala od turystycznych szlaków, od dużych miast, uczelni czy instytucji państwowych język rosyjski nie jest powszechnie znany. Dojeżdżamy na miejsce. Wysiadamy na trzęsącą się metalową platformę. Widok dookoła naprawdę robi wrażenie. Chyba jedno z najciekawiej położonych gruzińskich miast, zdecydowanie warto było tu przyjechać. W oddali opuszczone wieżowce, które powoli pokonuje przyroda. Niektóre mieszkania wciąż są zamieszkane, w innych, pozbawionych drzwi i okien, wyrastają już drzewa albo pasą się świnie. Kolejki jeszcze żyją, ale Cziatura powoli obumiera. Kto może wyjeżdża do większych miast. Nie wiadomo, jak długo wagoniki będą jeszcze górować nad miastem, dlatego z odwiedzeniem tego miejsca warto się pospieszyć. Zwłaszcza, że część linii jest już wyłączona z użytku.
"Peron" górnej stacji
Wagonik zjechał na dół, wróci za jakiś czas. Zostaliśmy tylko my i hulający wiatr. Do zbocza pobliskiej góry przytwierdzone są "holiłudzkie" napisy informujące o nazwie miejscowości. Podobne są w Batumi. Jutro o tej porze będziemy już w Polsce, ale póki co nasycamy się tym niezwykłym miejscem. Gruzja pełna jest miejsc, które zapadają w pamięci na zawsze, ale to jest inne niż wszystkie. Takie trochę jak irracjonalny sen, ale jednak prawdziwe, bo widzimy i czujemy to wszyscy z naszej polsko-gruzińskiej szóstki. Hipnozę przerywa nadjeżdżający z dołu wagonik. Z trzęsącej się metalowej platformy ładujemy się do środka i zjeżdżamy na dół, po drodze zasięgając informacji o pozostałych ciekawych liniach w mieście. Niestety, czasu mamy już niedużo, więc musimy ograniczyć się do 2-3 linii. Ładujemy się do Aśki i mkniemy przez miasto do kolejnej stacji.
Widok na górną stację
Kolejki nad Cziaturą jeżdżą od 60 lat, 10 lat temu towarzyszył im jeszcze trolejbus (zlikwidowany podobnie jak wszystkie inne linie trolejbusowe w Gruzji, za wyjątkiem okupowanego Suchumi). Niektóre linie służą jedynie do przewozu ładunków. Część wagoników pamięta z pewnością pierwsze dni nadziemnego transportu w Cziaturze - na archiwalnych zdjęciach z lat 50-tych widać w powietrzu dokładnie te same modele co i teraz. Stację, na którą właśnie jedziemy obsługują takie właśnie kolejki. Nad ulicą przemyka ciasna blaszana puszka z małymi, okrągłymi dziurami bez szyb. Jesteśmy na miejscu!
Cziatura
Stacja obsługuje dwie linie. Obie darmowe, jednak do wagoników wpuszczane są tylko po 4 osoby. Spotykamy polską wycieczkę, wymieniamy się naszymi gorzkimi żalami na temat pobytu w Armenii i idziemy zwiedzić stację. Trochę potrwa, zanim wszyscy zdążą wjechać i zjechać. A do tego dochodzą jeszcze miejscowi, którzy mają w tym miejscu pierwszeństwo przejazdu. W odróżnieniu od poprzedniej stacji, na tej niewiele zmieniło się przez dziesięciolecia. Wagoniki z epoki, brak reklam i innych "wyznaczników czasu". Surowe, obdrapane ściany i napisane odręcznie informacje dla pasażerów i obsługi stacji. Oczywiście po gruzińsku. Gruzińskie pismo jest sztuką same w sobie, toteż liczne napisy w tym języku dodają smaczku temu niezwykłemu miejscu. Wiatr się nasila, wagonikami buja, nagle stają. Ruch wstrzymany, za mocno wieje. Ludzie wiszą nad ziemią. My, uspokojeni przez swojskie wino, czekamy grzecznie na swoją kolej.
Stylowe napisy przy wejściu na stację
W końcu nadjeżdża! Klaustrofobiczna klatka z dziurami. Pakujemy się we czwórkę do środka i odjazd! W środku półmrok, wagonikiem buja, im wyżej - tym bardziej. Dziewczyny śpiewają. Po kilku minutach jesteśmy na górze. Tutejsza "stacja" też jest obsługiwana przez pracownika. Może dlatego, że jeden nieostrożny ruch na "platformie" do wsiadania oznacza upadek dziesiątki metrów w dół i niechybną śmierć? Pani z budki poleca nam panoramę z punktu widokowego. Wiatr hula, słońce zaszło, przed nami rozpościera się widok ponurej, równie groźnej co urodziwej Cziatury. Po kilku minutach jedziemy z powrotem. Zdążymy zobaczyć jeszcze tylko jedną linię. Byle wiatr nie zatrzymał znowu wagoników! Bo wieje coraz mocniej a niebo coraz ciemniejsze...
Stop! Wieje!
Faktycznie. Ruch wstrzymano. Na stacji zebrała się jeszcze grupa gruzińskich turystów, którzy też chcą "zwiedzić" cziaturskie kolejki. Nagle jeden z wagoników zapełniają miejscowi. Rusza. Nas nie wpuszczają a dogadać też się nie można, bo starsze kobitki obsługujące stację rosyjski dawno już zapomniały. Wieje. Kolejki wiszą bez ruchu. To zdecydowanie najbardziej niezwykły i jednocześnie najbardziej podatny na warunki atmosferyczne środek transportu miejskiego, jaki znam. Nie ma rozkładu jazdy, kiedy wagonik odjeżdża - w zasadzie nie wiadomo. Czasami czeka na komplet pasażerów, czasami pojedzie i z jednym. Mogą być wszyscy a wagonik z jakichś powodów i tak będzie stał. Gruzinom puszczają nerwy i rezygnują z wyjazdu, ale dowiadują się dla nas, dlaczego wagonik nie zjeżdża na dół - powód ten sam. Wieje. W końcu przestało i blisko 60-letnia kabina stanęła u naszych stóp. Ta miała co prawda normalne okna, ale te bez szyb były szczelnie zakratowane, szyby z kolei były już tak stare i brudne, że dawno straciły resztki swojej przezroczystości. Wnętrze pokrywały skorupy spękanych warstw farby, było ich tyle, że stanowiły już kilkumilimetrowy pancerz.
Obsługa górnej stacji
Górna stacja kolejki znajduje się na wymarłym osiedlu, które oglądaliśmy z oddali z pierwszej linii. Tuż za nią chylą się ku upadkowi wieżowce z wielkiej płyty, kiedyś pełne pracowników miejscowej kopalni. Pomimo tego ktoś tu wysiada, kobiety wracają z siatkami pełnymi zakupów do domu. Kiedy Cziatura wyludni się do tego stopnia, że dla wszystkich starczy miejsca w zadbanych, odremontowanych blokach na dole, nikt już nie będzie chciał mieszkać na skalnym urwisku. Przyroda zajmie wówczas cały budynek, zniknie i kolejna linia naziemnego transportu.
Część linii obsługiwana jest przez "konduktorów", na jednych pobierają oni opłaty, na innych, tak jak teraz, ich funkcja ogranicza się jedynie do zamknięcia drzwi. Zjeżdżamy na dół, osiedle-widmo zostaje za nami.
Linia na wymierające osiedle
Za nami pozostaje i Cziatura. Ruszamy dalej, do Kacchi - położonego niedaleko od miasta małego klasztoru na wysokim skalnym słupie.
Informacjami o tym, jak dojechać do Cziatury transportem publicznym niestety nie posłużę. Taksówka wyniosła nas ok. 150 złotych za całą wycieczkę (przez 6 godzin przejechaliśmy około 200 kilometrów, zwiedziliśmy monaster Gelati, Cziaturę i Kacchi), do podziału na 5 osób. Trochę jeszcze można by było utargować. Jeżdżąc marszrutkami zapłacilibyśmy połowę mniej, ale mając do dyspozycji 5-6 godzin taki dojazd był niewykonalny. A dojazd do Kacchi w ogóle nie jest możliwy przy pomocy publicznego transportu. Porównując z polskimi cenami, nawet dojazd taksówką nie wyszedł drogo. A było warto, zwłaszcza, że nie wiadomo, jak długo to miejsce zachowa swój charakter...
 
Na koniec jeszcze dwa linki z ciekawymi fotkami z Cziatury:
http://www.theatlantic.com/infocus/2013/08/stalins-rope-roads/100577/
http://wyborcza.pl/duzy_kadr/5,97904,14742372,Zardzewiale_kolejki_z_lat_60__wciaz_woza_Gruzinow_.html?i=0


Panorama Cziatury

Z okna kolejki

Opuszczone osiedle

Linia na osiedle-widmo

Stacja osiedle-widmo

Wracamy! :)

Wnętrze monasteru Gelati

Kacchi. W klimacie naziemnych kolejek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz