Mówisz Baku - myślisz "Przedwiośnie". Albo przynajmniej "ta książka Żeromskiego", wersja dla ofiar nowej (chociaż już dziesięcioletniej) matury. Z "tej książki Żeromskiego" pamiętam niewiele, była o czymś odległym, nieznanym, a na dodatek nazwa miasta brzmiała jakoś tak dziwnie i nie dawała się odmieniać przez przypadki. A może właśnie dlatego zapadła w pamięć? Tak czy inaczej, siedząc w sali od polskiego w pewnym ceglanym liceum w centrum Torunia, do głowy nie przyszło nastoletniemu Łukaszowi, że pewnego dnia sam wysiądzie z pociągu na bakijskiej stacji a potem stwierdzi, że warto by sobie przypomnieć, co ten Żeromski wtedy opisał.
|
Orientalne KFC |
Orientalny klimat czuć już od pierwszych chwil. Na tyłach dworca ciekawe połączenie globalizacji i miejscowej kultury: wykonany we wschodnim stylu potężny KFC. Podobnie urządzone zostały przejścia podziemne - przestronne, błyszczące, wyposażone w ruchome schody. Takie nawet w Polsce trudno uświadczyć, a porównując z bardzo nielicznymi przejściami podziemnymi w Tbilisi, które wyglądały i pachniały jak droga do piekła, można było poczuć się jak w pałacu sułtana. Niektóre wejścia do tuneli uwieńczone są cytatami wspomnianego już nieżyjącego prezydenta albo rządzącego obecnie syna, Ilhama. Czasami trafi się też portret jednego albo drugiego. W stolicy, i w ogóle w Azerbejdżanie tych portretów jest pełno. Przy drogach zdarzają się nawet dziękczynne ołtarzyki poświęcone postaci byłego władcy. Bo to on zbudował drogę, on założył szkołę czy muzeum, on doprowadził elektryczność do odległej kaukaskiej wioski, on decydował o praktycznie każdej sferze życia w kraju i jednocześnie, tak czy inaczej, ingerował w życie każdego obywatela.
|
Władza na wyciągnięcie ręki |
Na ulicach nowocześnie. Samochody z reguły nowe, jak na stolicę przystało. Podobnie jak w Gruzji, cała masa importowanych z Japonii, z obowiązkowym automatem, na szczęście z kierownicą przełożoną na właściwą stronę. W Gruzji z reguły oszczędzają na "przekładce" i kierowca siedzi po prawej, jak w kraju kwitnącej wiśni. Z bezładnego tłumu wyróżniają się za to taksówki. Takie, jak te w Londynie, tylko, że fioletowe. Zostały zamówione specjalnie na Eurowizję, która odbyła się w Baku w zeszłym roku. I ponoć mają nawet taksometry, co w krajach poradzieckich wciąż jeszcze jest szokującą nowością! Ciekawostką są też autobusy miejskie. Jeżdżą z reguły z otwartymi drzwiami. Wszystkimi. Kierowca zamyka je dopiero, kiedy ludzi w środku jest tyle, że zamykające drzwi muszą ich po prostu dopchać, żeby nie wystawali na zewnątrz. A te z przodu i tak pozostają otwarte, konduktor jedzie stojąc na schodach, trzyma się poręczy, pogania wsiadających (albo usiłujących wsiąść) pasażerów i zbiera drobne za przejazd od wysiadających pasażerów. Nie ma oczywiście żadnych biletów, jakiegokolwiek potwierdzenia. Drobniaki trafiają do pudełka, do kieszeni, do sakiewki a opłata za przejazd nie przekracza z reguły naszej złotówki. Co ciekawe, niektórzy pasażerowie specjalnie przeciskają się do przednich drzwi, żeby uregulować swój dług, a nawet podbiegają już po wyjściu z autobusu. To mnie zawsze dziwiło na wschód od Bugu. Kto u nas zapłaciłby za przejazd już po wyjściu z pojazdu? W miejscu znanych nam krzyżyków i wizerunków św. Krzysztofa zobaczymy za to na kabinie kierowcy ogromny napis ku chwale Allaha.
|
Przejście podziemne |
Wkraczamy na Iczeri Szecher. Pełno handlarzy dywanami, dzbanami, chustami... Warto spróbować, ale warto też mieć ze sobą kogoś miejscowego, żeby zaproponowane ceny sprowadzić do akceptowalnego poziomu. Kobiety będą zachwycone - kupią nawet ręcznie wyszywane buty czy torebki, obowiązkowo z orientalnymi ornamentami. Nad nami górują wieże licznych meczetów i jedna wieża inna od pozostałych: Wieża Dziewicza. Niestety akurat WTEDY, kiedy przyjechaliśmy, została zamknięta na remont. Tymczasem udajemy się na jedzenie. Trochę z przerażeniem, liczymy manaty w portfelu i zastanawiamy się, czy te kilkadziesiąt złotych wystarczy, żeby zjeść coś skromnego. W końcu wszędzie piszą jak nieziemsko drogie jest Baku, restauracje tylko luksusowe, hotele tylko ze złotymi klamkami...
|
Iczeri Szecher |
Okazuje się, że kasy wystarczy. I zjemy w bardzo sympatycznym lokalu, z widokiem na Wieżę Dziewiczą, tuż obok meczetu. Obowiązkowo w towarzystwie dywanów. Wczesnym popołudniem mają tam promocję na "lancz" i dwudaniowy obiad można zjeść za 5 manatów. Około 22 złotych. Do tego piwo za jednego manata (nieco ponad 4 złote). Nie dowierzamy, dopóki nie dostajemy rachunku. Tak, faktycznie, półlitrowy kufel piwa w samym centrum Baku, w baaaardzo przyzwoitym lokalu, kosztował jednego manata. Lubię to, i to zdecydowanie! A póki co w meczecie za naszymi plecami muezzin z wieży wzywa na modlitwę. Dookoła cisza. Tylko brzęk naszych sztućców, szczekanie jakiegoś psa i rozlegające się z minaretu tajemnicze słowa w języku arabskim, których znaczenia możemy się tylko domyślać.
|
Pałac Szirwanszachów |
Jednym z miejsc, które obowiązkowo trzeba zwiedzić będąc na bakijskiej starówce jest Pałac Szirwanszachów. Docieramy do niego ostatniego dnia, tuż przed wyjazdem na lotnisko, toteż zwiedzanie polega raczej na przebiegnięciu wszystkiego co się da, porobieniu zdjęć i późniejszym rozmyślaniu nad niezwykłością tego miejsca na podstawie fotek. Obowiązkowo trzeba się też zgubić w krętych, wąskich uliczkach, do których palące słońce nie dociera i nawet w czterdziestostopniowym upale czuć tam przyjemny chłód.
Pierwszego wieczora, spacerując po zaludnionym nabrzeżu, obserwujemy widoczne z daleka płonące wieżowce. Na szczęście to nie żaden pożar. Azerbejdżan nazywany jest krajem ognia, jego pierwotną religią był zoroastryzm, toteż władze wykorzystały ten motyw do oświetlenia górujących nad miastem drapaczy chmur. Potem motyw przechodzi w azerbejdżańską flagę a na koniec w obywatela niosącego wspomnianą flagę.
|
Widok na miasto z Morza Kaspijskiego |
Przeogromnych rozmiarów flaga, tym razem prawdziwa, powiewa też na nabrzeżu, tuż obok miejsca, skąd rozpoczynają się godzinne rejsy wycieczkowym statkiem po Morzu Kaspijskim. Za równowartość około 10 złotych można zobaczyć wyjątkową, zwłaszcza po zmroku, panoramę miasta. Na statku dominują miejscowi. Wydaje się, że jesteśmy jedynymi turystami z "dalekiej" zagranicy. Daleką zagranicą nazywane są państwa, które nie wchodziły w skład Związku Radzieckiego. Wokół nas błyszczące i świecące wieżowce, które kolejny raz potwierdzają, że Azerbejdżan surowcami stoi. Betonowych osiedli i krzywych czteropiętrowych "chruszczowek" stąd nie widać, umiejętnie je schowano albo wyburzono. Przepływamy obok miejsca, gdzie w zeszłym roku zorganizowano wspomniany już finał Eurowizji. Azerbejdżan wypada na tym festiwalu całkiem nieźle i wyróżnia się z nijakości i szablonowości uczestników większości państw. A tymczasem my płyniemy dalej, debatując o teraźniejszości, przyszłości i o tym, że jutro pojedziemy do Gobustanu oglądać petroglify i wulkany błotne.
|
Eurowizja 2012 i ogromna flaga |
Trochę zmarznięci wracamy na ląd i idziemy coś przekąsić. Po drodze mijamy bakijską Wenecję - możemy wsiąść na łódkę i popływać mini-kanałami na ogrodzonym terenie. Głód zwycięża. Blinami "z okienka" można najeść się do syta za nieco ponad 10 złotych, co czynimy na najbliższej parkowej ławce. Jak widać, wieści o tym, że w Baku zbankrutujemy nawet na jedzeniu, nie potwierdzają się. Co prawda jest drożej niż w sąsiednich zakaukaskich krajach, ale wystarczy znaleźć inny lokal niż luksusowa restauracja dla nafciarzy i zjemy za tyle co w Polsce. Jeszcze spacer po Iczeri Szecher, o którym było w poprzednim wpisie, i pora zbierać się do domu. Jest już 23, do domu dosyć daleko, wchodzimy więc do kolorowo oświetlonej przeszklonej piramidy, zjeżdżamy po równie kolorowo oświetlonych schodach pod czujnym okiem rozwieszonych co kilka metrów kamer i po kilku minutach jesteśmy głęboko pod ziemią, na stacji metra, która nazywa się tak samo jak stare miasto. Jest kompletnie pusta. Urządzona w stylu orientalnym, trochę jak w Kazaniu czy Ałma-Acie. I tu i tam mają obsesję na punkcie (nie)robienia zdjęć - ktoś Cię okradnie to nikt nie będzie miał czasu, żeby się Tobą zająć, ale jak złapią na robieniu zdjęć w metrze - poświęcą kilka godzin, a może nawet gdzieś zawiozą samochodem, na tylnym siedzeniu rzecz jasna.
|
Starówki ciąg dalszy |
Wagony metra są takie same jak w Moskwie (i takie, jakie na początku były w Warszawie), więc atmosfera w nich dosyć swojska - no, może poza tym, że tu kilka kamer dozoruje każdy kawałek wagonu i nawet w... nie powiem w czym!... nie można się podrapać tak, żeby nikt nie widział. Pociąg niespodziewanie się zapełnia, od następnej stacji jedziemy w strasznym ścisku i zaduchu, chociaż jest już prawie północ. Dokąd oni wszyscy jeżdżą tak po nocach? Wysiadamy na 28 maja, tam, gdzie za dwa dni się zgubimy i tam, gdzie od kilku lat trwa remont. Dookoła rysunki przedstawiające, jaka piękna będzie ta stacja w przyszłości. Ciemno i ponuro. Przez opuszczone ulice i dziurawe chodniki wracamy do hotelu.
|
Wieża Dziewicza |
Dla wszystkich korzystających z bakijskiego lotniska (które nosi rzecz jasna imię Gejdara Alijewa) ważna będzie również informacja o sposobie dotarcia na nie / z niego. Lotnisko położone jest 25 kilometrów od centrum Baku. Kursuje stamtąd (okolice dworca kolejowego) autobus podmiejski linii 116. Przejazd nim jest nieco droższy niż na liniach miejskich i wynosi, w przeliczeniu na nasze, niespełna 2 złote. Autobus dowozi pasażerów niemal pod same drzwi lotniska i jeździ co pół godziny, my jechaliśmy ostatnim kursem z centrum o 20:00. Taksówka (według danych z internetu) może kosztować na tej trasie grubo ponad 100 złotych...
|
Starówka z widokiem na morze |
Od razu przypomina się pewna historia wyczytana w którejś z internetowych gazet, kiedy to obywatele poskarżyli się do ministra na brak komunikacji publicznej na bakijskie lotnisko. Porównywali sytuację z innymi stolicami (w Europie i nie tylko) i żalili się, że wszyscy inni transport publiczny mają. Na to została im udzielona odpowiedź, że przecież kupiliśmy piękne nowe angielskie taksówki, wygodne, komfortowe... I tu niestety tkwi problem wielu krajów poradzieckich. Coś takiego jak lotnisko, samolot czy w ogóle szeroko pojęta turystyka wciąż kojarzą się z luksusem, na który mogą sobie pozwolić tylko ludzie z wypchanym portfelem. Brakuje hosteli, tanich linii lotniczych, utrzymuje się skomplikowane procedury związane z wizą i zameldowaniem nawet dla turystów, chwali się wyłącznie luksusowymi hotelami a zamiast "autobusu 116" proponuje się jeżdżenie nową taksówką, bo przecież kto lata samolotem - ten bogaty i na taksówkę ma.
|
Lotnisko im. Gejdara Alijewa |
Niewątpliwe walory turystyczne dawnych krajów "Sajuza" pozostają tym samym dla wielu niedostępne. Sytuacja z Azerbejdżanem w ostatnim czasie zaczyna się jednak poprawiać. Od 2013 roku z Budapesztu do Baku lata WizzAir, we wrześniu 2014 uproszczono nieco procedury wizowe i zmniejszono koszt jej otrzymania (z 60 do 35 euro). Pozostaje mieć nadzieję, że w ślad za tym pojawią się niedrogie hostele a "autobus 116" zostanie rozreklamowany tak, jak połączenie kolejowe na lotnisko Chopina w Warszawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz