|
Skalna ściana przy gruzińskiej granicy |
Kilkunastokilometrowa droga z Szatili do Muco w pewnym momencie odbija gwałtownie w prawo. Przed nami rozpościera się dolina rzeki Arguni. Na stromym zboczu powiewa w oddali rosyjska flaga. To już Czeczenia. Przez kilka lat po upadku Związku Radzieckiego uważała się nawet za niepodległe państwo, oczywiście nieuznane na świecie. Wprowadzono tam prawo szariatu, mordowano, podpalano, porywano... aż wreszcie w 1994 roku miarka się przebrała i Jelcyn rozpoczął tam wojnę. Wciąż istniało zagrożenie, że zbuntują się też inni i sama Rosja legnie w gruzach. Wojny czeczeńskie były w sumie dwie, ostatnia skończyła się niespełna dziesięć lat temu. Podczas jednej z nich rosyjski helikopter w poszukiwaniu terrorystów zapędził się aż do gruzińskiego Szatili.
|
Anatori. Widok w stronę Szatili |
Urodą nie ustępuje części gruzińskiej, na której stoimy. W ogóle cały Kaukaz składa się z niepowtarzalnych, na długo zapadających w pamięci widoków. I tym bardziej szkoda tego miejsca, tyle razy pogrążonego w wojnach, zamachach czy ucieczkach. Szczególnie trudne były dla tych terenów lata 90-te minionego wieku. Ale i wcześniej mieszkający tu ludzie nie mieli łatwo. Nieszczęścia nie zawsze dotykały całe państwo. Czasami grom z jasnego nieba spadał tylko na jedną wioskę czy ród. Niemym świadkiem tych wydarzeń jest wymarła osada Anatori położona na gruzińsko-czeczeńskim pograniczu. To kilka małych domków na górującym nad rzeką wzgórzu. Wszystko stało się dawno, jeszcze za carskiej Rosji. Kiedy dokładnie - nie wiadomo. Może sto, może dwieście lat temu. Okolice Szatili dotknęła epidemia. Jaka dokładnie - też nie wiadomo. Krążące po internecie opisy są nieprecyzyjne: to dżuma, to cholera, to czarna ospa... Jedno jest jednak pewne. Zarażeni opuszczali swoje domy i udawali się na wygnanie, właśnie tutaj, na malownicze czeczeńskie pogranicze, by dokonać żywota z dala od swoich bliskich. Dziesiątki osób, może setki. Całe rodziny, całe pokolenia. Zostawali w kamiennych domkach. Nie pochowano ich, leżą tam do dzisiaj.
|
Anatori. Wioska przeklętych |
To upiorne miejsce przyciąga licznych turystów przemierzających drogę z Szatili do Muco. Zatrzymują się i podglądają zza żelaznych krat sponiewierane kości, zwisające resztki zmumifikowanych tkanek. Mniej odważni poprzestają na jednym domku albo w ogóle do nich nie podchodzą. Anatori to jeden z tych obrazków, które zostają w pamięci na zawsze. Połączenie piękna przyrody z ponurą historią i upiornymi jej szczątkami. Ale nie tylko dlatego. Właśnie napotykamy grupę Gruzinów, dwóch facetów po czterdziestce wraz ze swoimi córkami. Po chwili krąży między nami butelka cholernie mocnej czaczy i rozbrzmiewają toasty. Gaumardżos Sakartwelo! Gaumardżos Poloneti! Przedstawiają się jako emerytowani policjanci. Uczta w wiosce przeklętych trwałaby dłużej, ale przed nami jeszcze długa droga do Muco. Ponad 10 kilometrów piechotą w jedną stronę, musimy zdążyć przed wieczorem i przed burzą. Żegnamy się długo, czacza zaczyna działać, ale kto jak Gruzin nie zrozumie, że droga długa, a z górami nie ma żartów.
|
Droga do Muco |
Droga do Muco wydaje się nie mieć końca. Godzina, druga godzina, trzecia... Mijamy resztki opuszczonych zabudowań i kilka wciąż zamieszkałych zagród. Jak to jest tu mieszkać? Z dala od cywilizacji, gdzie zimą można się dostać jedynie helikopterem, a to i tak na lądowisko położone 10 kilometrów stąd, w Szatili? Taka myśl towarzyszy nam przez kolejne godziny. Dobrze, że mamy ze sobą po kilka litrów picia, bo upał jest czasami dosyć uciążliwy. Droga nie jest trudna, przejeżdżają ją nawet samochody bez napędu na cztery koła, ale po kilku godzinach marszu każde podejście pod górę jest bardzo upierdliwe. W razie, gdyby skończyły się zapasy picia uratują nas "rodniki" - liczne przydrożne źródła z górską wodą.
|
Muco. Wymarł skalny zamek |
Aż w końcu zza zakrętu pojawiają się pierwsze wieże, wyrastające wprost ze skał. Za kolejnym zakrętem naszym oczom ukazuje się Muco. Opuszczony skalny zamek położony na samym szczycie stromej góry. Część wycieczki jest już tak wykończona, że rezygnuje z podejścia. We trójkę zaczynamy wspinaczkę na górę, ale w połowie drogi na podejście do samych murów decyduje się tylko najbardziej wytrwały. Podejście jest strome, ale nie wymaga umiejętności alpinistycznych. Nas zdominowało zmęczenie i lejący się z nieba żar. Siedzimy na kamieniach, podziwiając otaczający nas krajobraz. Dookoła groźne, kaukaskie szczyty i górujące nad nami ruiny starego zamku. Niektóre jego części zlały się już ze skałami do tego stopnia, że nie wiadomo, czy to góra czy wytwór ludzkich rąk. A może to praca człowieka wykuta w skale, bo i tego tu wykluczyć nie można? Zabudowania są rozległe, wieże umiejscowione są również na oddalonych zboczach góry. Okazuje się, że twierdza Muco też kryje swoje szkielety w małych, ponurych domkach z kamienia...
|
Muco. Wymarł skalny zamek |
Schodzimy. Reszta ekipy siedzi już na dole i masuje nogi spływającym górskim strumieniem. Nieskażona przyroda, spokój i szum wody. Cywilizacja do jakiej przywykliśmy została daleko w tyle. Oprócz wymasowania nóg w strumieniu warto przejść się po zboczu góry na przeciwległym brzegu rzeki, stamtąd dużo lepiej widać zamek niż wprost z jego podnóża.
Kaukaz pełen jest liczących setki lat twierdz. Pochodzą z czasów, kiedy jeszcze nie sięgało tu carskie imperium, w ogóle nie było tu państw ani oficjalnych granic. Nie znaczy to jednak, że panował pokój i wszyscy się przyjaźnili. Trudno dostępne twierdze służyły do obrony przed wrogimi plemionami i rodami. Obecnie w twierdzy Muco trwają prace restauracyjne. Pozostaje więc nadzieja, że zabytek nie jest pozostawiony sam sobie i postrzępione, mroczne mury zostaną zachowane i dalej będą malowniczo wyrastać z górskiego zbocza.
|
Pora wracać! |
Pora wracać. Dochodzi 16:00 a przed nami kawał drogi. Kawałek za Muco spotykamy, ku naszemu zdziwieniu, marszrutkę. Skatowany niemal do śmierci technicznej brązowy Mercedes. Kierowca zatrzymuje się i zagaduje nas a ja potem tylko żałuję, że nie zapytałem się, dokąd jadą ci wszyscy ludzie. Może on wiózł duchy mieszkańców twierdzy? Ruszamy dalej, każdy w swoją stronę. Rozwalony bus na dziesiątki metrów zostawia za sobą smród spalin. A nam po chwili trafia się kolejna okazja i ponad kilometr drogi pokonujemy na pace dostawczej terenówki. Brudni, wytrzęsieni, ale wdzięczni za podwózkę kontynuujemy wędrówkę na własnych nogach. Słońce powoli zachodzi. Po kilku godzinach marszu przechodzimy przez Anatori, wioskę przeklętych, jeszcze raz spoglądając na Czeczenię. Niebo pokrywają ciemne chmury. Znad gór dochodzą złowrogie grzmoty, tymczasem do naszej szatilskiej twierdzy jeszcze prawie godzina. Nie ma zmiłuj, trzeba się spieszyć! Jest coraz ciemniej, brakuje tylko ulewy. Burza jest coraz bliżej, błyskawice nie tylko słychać, ale już widać, tuż nad naszymi głowami. Nagle dochodzi do nas warkot silnika. Nadjeżdża zbawienie! Wraca brązowa marszrutka-widmo, pełen bus wiozący ludzi nie wiadomo skąd nie wiadomo dokąd. Jesteśmy uratowani!
|
Opuszczone zabudowania |
-Ile za przejazd?
-Nic! Przecież wy u mnie mieszkacie, nie pamiętasz?
Kierowcą okazuje się właściciel twierdzowego hostelu. Na desce rozdzielczej palą się wszystkie kontrolki, dokąd on tą marszrutką w takim stanie po nocy będzie jechał? Ale okazuje się, że trasa kończy się nieopodal, w Szatili. Ledwo dochodzimy do twierdzy i zaczyna się prawdziwa burza z ulewą. Na drogę łączącą Szatili ze światem spada właśnie lawina. Przydrożne koparki i spychacze będą miały sporo roboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz